W branży gier nieczęsto spotykamy się z sytuacją, w której każda odsłona znanej i lubianej serii tak bardzo odbiega od siebie pod względem mechanik rozgrywki, jak w przypadku Dragon Age. Zaczynaliśmy tu od bardzo rozbudowanego taktycznego RPG, w którym kluczowe było zarządzanie drużyną i skrupulatne planowanie walki, by w najnowszej odsłonie o podtytule The Veilguard skupić się w pełni na akcji niczym w ostatnich częściach God of War. Czy warto było na to czekać prawie dekadę?
Dragon Age: Straż Zasłony kontynuuje wydarzenia z Inkwizycji
Fabuła Dragon Age: The Veilguard osadzona została dziewięć lat po dramatycznym zakończeniu Inquisition. Wcielamy się tu w postać nowego bohatera, Rooka, który wraz z legendarnym Varrickiem Tethrasem rusza śladem niebezpiecznego maga – Solasa, w celu powstrzymania jego apokaliptycznego planu zniszczenia magicznej bariery chroniącej tutejszy świat. O ile zadanie udaje wykonać, tak jego skutki są dość opłakane – Solas zostaje uwięziony w Pustce, ale przy okazji uwalniamy dwóch elfickich bogów, którzy wprowadzają jeszcze większy chaos i są ogromnym zagrożeniem. Główny plot jest całkiem ciekawy i przyzwoicie buduje uczucie niepewności, poczucia winy i wyraźnie podkreśla, że nie wszystko jest czarno-białe i czasem skazani jesteśmy na odcienie szarości.
Historia szybko nabiera tempa, przeskakując z miejsca na miejsce i wprowadzając kluczowe postacie oraz frakcje w zawrotnym tempie. Początkowe godziny gry wydawały mi się nawet nieco zbyt chaotyczne i totalnie liniowe, a poruszane problemy sztucznie pompowane bez żadnej głębi i ekspozycji. Na szczęście nieco później Dragon Age: The Veilguard trochę zwalnia i pozwala lepiej zapoznać się z przedstawionym światem.
Choć w produkcji znajdziemy wiele charakterystycznych elementów i powracających postaci, które odegrały znaczące role w poprzednich częściach serii, tak nieustannie miałem wrażenie, że twórcy starali się, aby odnalazły się tu osoby, które sięgają po Dragon Age po raz pierwszy. I to aż do przesady.
O ile sam konflikt jest ciekawy i dynamiczny, tak jego przedstawienie pozostawia sporo do życzenia. System dialogowy został uproszczony do granic możliwości, gdzie nasze wybory można porównać do kolorów farb: pewny siebie błękit, frywolny błękit czy lekko zirytowany błękit. Niezależnie od kwestii to ciągle błękit, który poza drobnymi detalami będzie niemal identyczny. Dragon Age: Straż Zasłony to gra całkowicie bezpieczna – nie możemy tu być źli, wściekli, pyskaci, obraźliwi, a w większości przypadków nawet asertywni. Same rozmowy potrafią nieco irytować swą infantylnością, a dodatkowo często jesteśmy bombardowani tymi samymi zagadnieniami. Zdecydowanie nie jest to „powrót do formy BioWare” pod względem kunsztu fabularnego, ale też nie mogę powiedzieć, że historia była mi obojętna, bo śledziłem ją z zaciekawieniem, a kilku towarzyszy udało mi się nawet polubić.
Przed wyruszeniem w drogę…
Dość sporą popularność w Internecie zdobył filmik przedstawiający romantyczną scenę między Rookiem, a rudowłosą krasnoludką Lace Harding. Totalnie nierealistyczną, lekko komiczną, zrobioną z przymrużeniem oka. Wyciągnięcie jej bez kontekstu nie pokazuje tego, że bohaterka jest nieco nieporadna, ale pełna uroku i niesamowicie pozytywna. Osobiście zdecydowanie bardziej irytowała mnie choćby Bellara Lutare – jeszcze bardziej zakręcona, ale przy tym aż do przesady radosna czarownica, czy Neve – cyniczna pani detektyw, która walczy o sprawiedliwość i bezpieczeństwo najsłabszych, ale ma tak męczący głos i nieprzyjemny charakter, że najchętniej wywaliłbym ją z grupy. Niestety nie ma takiej możliwości.
Męska część towarzyszy jest bardziej stonowana, choć nie brakuje tu niespodzianek. Każdy z nich ma całkiem ciekawe tło i niespecjalnie chcę je zdradzać, więc wspomnę tylko o tym, że u naszego boku stanie Szary Strażnik z uroczym gryfem, nekromanta i Antiviański Kruk o mrocznej przeszłości.
Na koniec zostawiłem najbardziej kontrowersyjną bohaterkę Taash, która w buntowniczy sposób poinformowała świat o swojej niebinarnej tożsamości płciowej. Rozumiem problem, który chcieli poruszyć tu twórcy, jednak sposób przedstawienia tej postaci jest pozbawiony wszelkiej subtelności i uderza mocniej w niemal TikTokowe tony. Taash poznajemy jako osobę buntowniczą, nieprzyjemną, zwracającą się do nas bez żadnego szacunku. Nie wiem co miało to na celu oprócz kontrowersji, bo raczej nie pomogło osobom, które muszą mierzyć się z tym w prawdziwym życiu.
Tak więc w Dragon Age: The Veilguard znajdziemy prawdziwe spektrum osobistości, a moje wrażenia mogą zupełnie odbiegać od Waszych – wszyscy mamy swoje wrażliwości, które w dużym stopniu będą wpływały na odbiór powyższych bohaterów. Mogę pochwalić BioWare za to, że każdemu z nich poświęciło czas i przygotowało specjalne misje, w których możemy poznać lepiej naszych towarzyszy na różnych etapach podróży, dodatkowo między kolejnymi misjami mamy sporo opcji przeprowadzenia z nimi licznych rozmów.
Całościowo kwestię całej fabularnej otoczki podsumowałbym po prostu jako niewykorzystany potencjał. Na tle innych gier ciężko się tu tak naprawdę przesadnie czepiać, bo hity takie jak Hogwarts Legacy, Spider-Man 2 czy Stellar Blade również nie grzeszyły głębią, ale nadrabiały pozostałymi elementami rozgrywki. Ze względu na osiągnięcia sprzed lat od BioWare wymaga się po prostu więcej, a Vielguard to ogromny krok wstecz jeśli chodzi o wszystkie elementy RPG. Zawiodły mnie uproszczenia i ograniczenia, bo w poprzednich grach od tego studia mieliśmy zdecydowanie więcej ciekawych możliwości, a po premierze Baldur’s Gate 3 braki w Straży Zasłony rzucają się w oczy jeszcze bardziej.
Slasher w pół-otwartym świecie
Podobne podejście dotyczy całej gry, ale nastawienie rozgrywki na dynamiczną akcję przyjąłem w takiej formie z otwartymi ramionami. Uwielbiam Dragon Age: Origins, które chyba już na zawsze zostanie w moim prywatnym TOP5 gier od BioWare, ale pogodziłem się z tym, że na powrót takiego typu RPGa nie ma szans. Zarówno kontynuacja, jak i Inkwizycja według mnie zupełnie zatraciły głębię pierwowzoru, ale nadal posiadały ogrom jego toporności. Tym razem twórcy postawili wszystko na jedną kartę i zaproponowali zabawę bliźniaczo podobną do ostatnich części God of War. Z prostym systemem rozwoju postaci, wykorzystywaniem umiejętności naszych towarzyszy, blokami i parowaniem ataków. A wszystko to w nieprzesadnie dużych lokacjach, które mają sporo sekretów i ciekawych ścieżek do eksploracji. No i zapomniałbym o zagadkach środowiskowych, jednak do nich wrócę za chwilę, bo zasłużyły na osobny akapit.
Jako, że nie musiałem się spieszyć na embargo to poznałem grę dość dokładnie – w jakieś 30 godzin ukończyłem fabułę i większość zadań pobocznych jako wojownik oraz z czystej ciekawości sprawdziłem również maga i łucznika, czyli wszystkie główne klasy postaci. Każda opcja ma tu osobne drzewko umiejętności i sama rozgrywka bardzo się tu od siebie różni. W przypadku wojownika mamy tu praktycznie kalkę God of War – ataki uzupełniane są o specjalne zdolności obszarowe, rzuty tarczą, a dodatkowo musimy nieustannie pilnować się z unikami i parowaniem ciosów.
Rozgrywka jest bardzo dynamiczna i po prostu przyjemna, choć zróżnicowanie przeciwników mogłoby być nieco większe – najczęściej stajemy oko w oko z innymi ludźmi i różnymi pomiotami, a jedynie w kilku miejscach trafimy na coś nieco bardziej ambitnego. Wrogowie często mają na sobie różne odporności, które osłabimy konkretnym typem ataku. Nie ma tu specjalnej głębi, ale to w kategorii „action RPG” to jeden z przyjemniejszych systemów dostępnych na rynku. Co ważne, do wyboru mamy tu kilka poziomów trudności oraz możliwość manualnego ustawienia poszczególnych jego elementów. Osobiście grałem na „normalu”, ale zwiększyłem sobie siłę ataku przeciwników bez ruszania ich pasków zdrowia, co zaoferowało mi bardziej wymagającą walkę bez przeciągania jej.
Mam wrażenie, że klasa wojownika została w grze dopracowana najbardziej. Jeśli chodzi o łucznika to również bawiłem się przyzwoicie – manualne celowanie i próba ściągnięcia wrogów z dystansu jest całkiem nieźle zrealizowana, zwłaszcza jak dodamy do niej nowe umiejętności. Czasem jednak ciężko było mi zapanować nad chaosem, zwłaszcza w starciach z większą grupą wrogów. Jeśli chodzi o maga to nigdy nie byłem fanem takiej zabawy, a i w Vielguard zupełnie nie czułem jego mocy. Tu zabawa przypominała mi trochę gry z ery PlayStation 2 lub klasyczne MMORPGi, gdzie po ustawieniu blokady na przeciwniku rzucamy serię zaklęć. Przerwy między silniejszymi typami są tu zbyt duże, a rozgrywka ciągle traciła na dynamizmie. Na drugie pełne przejście w przyszłości na pewno zdecyduję się na łucznika.
Niezależnie od wyboru możemy skorzystać dodatkowo z możliwości naszych towarzyszy. Będąc zupełnie szczerym często o nich zupełnie zapominałem, a jedynie w krytycznych sytuacjach wspierałem się ich umiejętnościami leczenia, które może posiadać … każdy z bohaterów. Ponownie boli tu trochę brak jakiejkolwiek głębi, bo po dodatkowym dopracowaniu i zróżnicowaniu systemu walki moglibyśmy otrzymać coś wyjątkowego.
Wspomniane na początku zagadki to absolutny dramat, który ma na celu jedynie niepotrzebne wydłużenie zabawy. Nie ma ich wiele, ale to co jest dostępne zostało w większości przypadków zaprojektowane dla 6-letniego dziecka i przypomina sortery kształtów. Jak inaczej opisać zadania, w których trzeba użyć dwie położone koło siebie dźwignie, przenieść przedmiot z punktu A do B lub uszkodzić konkretny element otoczenia wiszący nad naszą głową? Co ciekawe podczas opcjonalnej eksploracji można trafić nieco ciekawsze i bardziej rozbudowane łamigłówki, ale można policzyć je na palcach jednej ręki.
Technicznie potrafi zachwycić
Dragon Age: Straż Zasłony to najbardziej kolorowa i pastelowa gra z serii, która swoimi barwami wyprzedza nawet Inkwizycję. Dodatkowo projekty postaci mają nieco dziwaczny, lekko bajkowy wygląd. Czy to wada? Moim zdaniem produkcja wygląda na mocnym PC naprawdę świetnie, a wizualny projekt świata jest po prostu śliczny. Tereny są tu niesamowicie zróżnicowane, pełne detali i przeróżnych ozdobników. Tereny mniej zamieszkałe to bujne lasy i polany ożywione bardzo ładnym oświetleniem. Klimat tu jest, choć zupełnie inny niż wcześniej. The Veilguard na pewno dzięki temu utracił sporo mroku i powagi, a sam nie jestem przekonany czy lepiej prezentowałby się w bardziej naturalistycznych barwach. To kompletnie inna gra niż poprzednie i do moim zdaniem taka oprawa do aktualnego charakteru produkcji pasuje jak najbardziej.
Przy okazji sama optymalizacja jest przynajmniej solidna. Twórcy dostarczyli wiele opcji graficznych, które pozwolą dostosować wydajność gry do różnorodnych komputerów, a dodatkowo jest tu możliwość włączenia wszystkich najpopularniejszych skalerów rozdzielczości, takich jak DLSS 3, FSR 3 i Intel XeSS wraz z generatorem klatek. Dla najpotężniejszych kart udostępniono świetnie wyglądający raytracing obejmujący okluzję otoczenia i refleksy, ale ich koszt wydajności jest naprawdę spory. Osobiście grałem na RTX 4080, Intel Core i7-10700k i 32GB RAM, co pozwoliło mi na zabawę w 60FPS na maksymalnych ustawieniach w 4K po włączeniu DLSS w trybie wydajności – po dodaniu do tego generatora klatek płynność wzrosła do ok. 90 FPS.
Jeśli planujecie grać w Dragon Age: Straż Zasłony na Steam Decku to muszę niestety poskarżyć się na Valve, które dało tej grze zieloną weryfikację – ich handheld jest zdecydowanie za słaby na taką produkcję i osiągnięcie choćby częściowo stabilnych 30 klatek na sekundę jest nierealne, zwłaszcza podczas walki. Jeśli chcecie pograć przenośnie to polecam po prostu wykupić sobie miesiąc abonamentu GeForce Now, na którym gra działa doskonale.
Podsumowując
Jeśli szukacie solidnej gry akcji to mimo pewnych problemów w Dragon Age: The Veilguard zagrać warto. Miłośnicy rozbudowanych systemów dialogowych, skomplikowanej rozgrywki i bogatej warstwy fabularnej raczej nie będą produkcją zachwyceni, co nie znaczy, że to nadal nie może być ogólnie naprawdę niezły tytuł. Dopracowany pod względem mechanik, ze świetną oprawą wizualną i bardzo przyjemnym systemem walki – zwłaszcza wybierając klasę wojownika. Żałuję, że zabrakło tu większej głębi, bo Straż Zasłony miała potencjał na zdecydowanie więcej. Osobiście bawiłem się tu zdecydowanie lepiej niż myślałem, a nawet ta prosta historia miała wiele przyjemnych momentów, choć kilku towarzyszy najchętniej wywaliłbym z grupy przy pierwszej lepszej okazji – niestety nie ma takiej możliwości.
- Fabularnie jest nieźle, choć brakuje tu głębi
- Bardzo solidny system walki bronią białą
- Dynamizm rozgrywki
- Projekt świata
- Zaskakująco ładna oprawa wizualna i dobra optymalizacja
- Prostota rozgrywki może być zaletą dla osób, które były przytłoczone poprzednimi częściami serii
- Uproszczone do granic możliwości dialogi
- Wiele niepotrzebnych zagadek środowiskowych, które nic nie wnoszą
- Gra jest zbyt grzeczna i bezpieczna
- To już nie jest RPG
- Pozbyłbym się kilku towarzyszy, ale niestety nie mogę
- Rozczarowująca walka magiem
Dragon Age: The Veilguard: To mogła być gra, którą zapamiętałbym na lata, ale zbyt wiele uproszczeń i ugrzecznienie całej zabawy sprawiło, że otrzymałem po prostu bardzo solidnego akcyjniaka w pięknym świecie pozbawionym głębi. – Gaming Mode