Death or Treat to zabawne połączenie mechaniki rozgrywki znanej z gatunku rogue-lite z dynamicznym systemem walki mocno wzorowanym na znakomitym Hollow Knight. Nie wszystko tutaj zagrało idealnie, ale ostatecznie bawiłem naprawdę przyzwoicie. To co, śmierć czy psikus?
[steam item = 2096620]
W Death or Treat przenosimy się w rolę Scary’ego – właściciela Ghost Mart, wiodącego producenta słodyczy na Halloween. Niestety w opustoszałym mieście nie może znaleźć klientów, bo został wygryziony przez wielkie korporacje. W grze znajdziemy mnóstwo żartobliwych nawiązań do gigantów takich Facebook, Microsoft czy Netflix. Niestety, po pięknie zaprojektowanym intro do samego końca rozgrywki historia przedstawiana jest w formie pojedynczych slajdów.
I jak możecie się już domyślić – fabuła w tej produkcji nie ma żadnego znaczenia i została stworzona tylko na potrzeby ekspozycji audio-wizualnej. Na tym polu gra na szczęście nie zawodzi, bo zarówno kreska, jak i bardzo lekki, mocno żartobliwy klimat prezentują tutaj wysoki poziom. Death or Treat na pierwszy rzut oka wydaje się być produkcją skierowaną do graczy niemal w każdym wieku – przemoc jest tutaj bardzo kreskówkowa. Moje pierwsze skojarzenia to zapomniana już bajka o pewnym duchu zwanym Kacprem, czy też Luigi’s Mansion. Szkoda, że tytuł nie jest dostępny w polskiej wersji językowej.
Syndrom jeszcze jednej śmierci
Stworzenie udanej gry z gatunku rogue-lite wymaga naprawdę dużo wysiłku. Bardzo ważny jest zarówno projekt lokacji, system progresu, odpowiednio zbalansowany poziom trudności, jak i ogólny dynamizm rozgrywki. Mam dziwne wrażenie, że w Death or Treat twórcy chcieli zrobić grę dla każdego, co nie do końca im się udało.
Moje pierwsze wrażenia były zaskakująco pozytywne – bardzo spodobały mi się rozległe, pięknie zaprojektowane, przepełnione sekretami lokacje, prosty i przyjemny system walki, zróżnicowani przeciwnicy czy też satysfakcjonujący progres po każdej śmierci.
W przeciwieństwie do większości gier z tego gatunku, w Death or Treat nawet porażka przynosi spore postępy. Twórcy postawili mocno na możliwości ulepszania bohatera i odblokowywanie kolejnych broni, co bardzo przyjemnie skłania do podejmowania kolejnych prób walki.
Niestety, nie wszystko działa tutaj jak powinno
Po pewnym czasie okazuje się, że wzorów poziomów stosunkowo mało, a te z początków rozgrywki po chwili zna się niemal na pamięć. Pokonywanie ich nie sprawia też żadnego wyzwania, bo bardzo szybko stajemy się tutaj bardzo mocni, a po prostu niepotrzebnie wydłuża rozgrywkę. Złapałem się na tym, że od po pewnym czasie leciałem po prostu przed siebie do momentu, w którym osiągałem jakiś potęp.
Losowość jest znikoma – zawsze przed rozpoczęciem rozgrywki wybieramy z jaką bronią i umiejętnością specjalną będziemy grać, a jedynie przed każdym bossem dostajemy do wyboru niestandardowe wzmocnienie. Jeśli lubicie ryzyko w tym miejscu można też skorzystać z ze specjalnych eliksirów, które mogą zarówno ulepszyć postać, jak i obniżyć jej statystyki.
Sterowanie bywa nieco ociężałe. Nie jest łatwo mi to opisać, ale w grach takich jak Dead Cells, Ori czy Hollow Knight każdy jeden ruch jest precyzyjny, dokładny, responsywny. W Death or Treat często miałem wrażenie, że nie mam pełnej kontroli nad postacią i parę razy przez to musiałem rozpoczynać zabawę od początku.
Kolejna wada produkcji to zaskakująco słaba sztuczna inteligencja przeciwników. Bardzo często zdarzało się, że podczas ataku nie reagowali na moje poczynania i po prostu cierpliwie czekali na śmierć. Dodatkowo ubicie tych mocniejszych wymaga zdecydowanie zbyt wielu ciosów. W grze często spotykamy elitarne wersje wrogów, które nie wnoszą wiele do rozgrywki, a pełnią po prostu funkcję “gąbki na obrażenia”. Wybija to z całkiem przyjemnego rytmu, w którym niemal beztrosko eliminujemy małe hordy mniejszych przeciwników.
Death or Treat w kieszeni
Grę testowałem na Steam Decku i wydajność jest zadowalająca. Niemal całkowicie stabilne 60 klatek uzyskamy na średnich ustawieniach w rozdzielczości 1280×720, a czas pracy akumulatora na jednym ładowaniu to prawie trzy godziny rozgrywki. Nie występują tutaj żadne krytyczne błędy, jednak muszę wspomnieć, że niektóre napisy bywają zdecydowanie za małe, a stylizowana czcionka nie poprawia ich czytelności. Oprócz tego zauważyłem, że trzy filmiki prezentujące umiejętności specjalne nie wyświetlają się prawidłowo, co jest zaskakujące, bo inne działają bez najmniejszych problemów. Warto również wspomnieć, że Death of Treat nie posiada zapisów postępów rozgrywki w chmurze, więc jeśli chcecie grać na kilku urządzeniach to trzeba je niestety manualnie przenosić.
To co, śmierć czy psikus?
Jak widzicie, gra nie jest idealna i o ile część błędów może naprawić mała łatka, tak niektóre zmiany wymagałby gruntownej przebudowy produkcji. Trochę ponarzekałem, ale nie zmienia to faktu, że w Death or Treat grało mi się po prostu przyjemnie. To dość prosta, wciągająca i bardzo ładnie opakowana przygoda. Kolejne powtarzanie bardzo podobnych lokacji bywa męczące, ale w krótszych sesjach taki typ rozgrywki sprawdza się nieźle. Jeśli rogue-lite to wasz gatunek, to myślę, że warto dać jej szansę.
Death or Threat: Przyzwoita, choć nieco wtórna i nieporywająca przygoda. – Gaming Mode