Studio Don’t Nod od zawsze słynęło z mocnych, wielowątkowych i pełnych wyborów historii. Nie inaczej jest w przypadku recenzowanego Banishers: Ghosts of New Eden, jednak tym razem dorzucono tu ogromny skok jakości jeśli chodzi o mechaniki rozgrywki. I niech Was nie zwiedzie lekki powiew drewna, bo pewna toporność nadal w grze występuje, ale twórcom udało się wykreować tytuł, który jest zdecydowanie bliżej ostatnich części God of War niż ich wcześniejszego Vampyra. Zacznijmy jednak od początku.
Banishers: Ghosts of New Eden to niejednoznaczna opowieść o pogromcach duchów
Akcja rozgrywa się tu w bardzo nieprzyjemnych czasach, gdzie trup ściele się gęsto, a nad mieszkańcami New Eden ciąży klątwa, która odbiera im nie tylko spokojny sen, a także człowieczeństwo. To brutalny świat, pełen niejednoznacznych sytuacji, paranormalnych zjawisk i trudnych decyzji. W Banishers: Ghosts of New Eden kierujemy losami dwojga kochanków – Reda i Antei, będących specjalistami od wypędzania duchów i zjaw, czyli tytułowymi pogromcami. To absolutni eksperci w swoim fachu, stąd też zostali wezwani przez przyjaciela do pomocy, jednak na miejscu sprawy nabrały niespodziewanego obrotu. Antea ginie w starciu z potężnym przeciwnikiem, a Red cudem uchodzi z życiem. Ich rozłąka nie trwa na szczęście długo, bo po kobieta szybko powraca do nas w formie niematerialnej. Twórcy oparli o ten zabieg całą rozgrywkę – od samej historii po system walki. I wyszło im to naprawdę dobrze!
Banishers wyróżnia się na tle innych produkcji na wielu płaszczyznach, a mi chyba najbardziej spodobała się chemia między głównymi bohaterami oraz to, jak przedstawiono ich miłość. Pomimo, delikatnie mówiąc, nieciekawych okoliczności, twórcom udało się ustrzec przed banałami i przegiętą ckliwością. Odbywane tu rozmowy są dynamiczne i naturalne, a często nawet nieprzesadnie żartobliwe, przez co bardzo łatwo przywiązać się do sterowanych postaci. Duża zasługa w tym świetnych aktorów głosowych oraz bardzo dobrze zrealizowanych scenek przerywnikowych. Animacje twarzy nie są tu z najwyższej półki, ale reżyseria i aktorstwo zdecydowanie to nadrabiają. Kunszt Don’t Nod jest widoczny na każdym kroku i w porównaniu z grami takimi jak choćby nowy Avatar, Assassin’s Creed Mirage czy niesławne Forspoken to tę historię śledziłem z przyjemnością i zainteresowaniem.
Główny motyw fabularny kręci się wokół decyzji o przywróceniu do życia Antei, co wiąże się z solidnymi konsekwencjami. Już niemal na samym początku gra wymusza na nas zawarcie pewnego rodzaju pakt dotyczącego naszych dalszych zachowań, ale nie jesteśmy zmuszani do trzymania się go – nie obejdzie się to jednak bez echa. Powrót bohaterki do świata żywych to droga, która nie jest usłana różami. Aby móc tego dokonać musimy poświęcić życie innych napotkanych postaci. Te mają sporo za uszami i zazwyczaj odpowiedzialne są za konkretne zbrodnie, jednak twórcy nie ułatwiają nam decyzji i próbują ich w ciekawy sposób usprawiedliwiać, a także sugerować konsekwencje śmierci. To motyw mocno zbliżony do poprzedniego dzieła studia, Vampyra, ale znacząco rozbudowany i bardziej wiarygodny.
Zauważyłem jednak mały zgrzyt. Banishers od początku sugeruje, że bez ofiar Antea po prostu słabnie i potrzebuje ich, aby być w stanie kontynuować swoją podróż pod postacią ducha, co ostatecznie było niezauważalne do samego końca rozgrywki. Nie zrozumcie mnie źle – nasze wybory i ich konsekwencje sprawiają, że tytuł warto skończyć przynajmniej dwa razy, po prostu próba wywarcia na graczu presji okazała się raczej sztuczna.
New Eden to też kilka pomniejszych, często opcjonalnych historii. Z powodu klątwy ulice są tu raczej pustawe i na naszej drodze nie znajdziemy wielu bohaterów niezależnych, ale nawet mniej ważne postacie mają coś ciekawego do powiedzenia, a poboczne misje to przemyślane dodatki, do których twórcy bardzo się przyłożyli. Nastrój i budowanie świata wspomagają dodatkowo liczne notatki, które czytałem z zainteresowaniem.
Banishers mocno inspiruje się nowszymi częściami God of War
Poza fabułą, bardzo spodobało mi się w Banishers tempo i ogólny projekt rozgrywki. Nie jest to rozwleczony tytuł w gigantycznym otwartym świecie z milionem znajdziek, ale dla miłośników zwiedzania twórcy dostarczyli sporo sekretów i aktywności. W New Eden z jednej strony idzie się jak po wydeptanej drodze, z drugiej co chwilę trafiamy na zachęcającą do dokładnej eksploracji ścieżkę.
Podobnie jak w God of War, wraz z progresem rozgrywki co chwilę odblokowujemy nowe umiejętności, które otwierają przed nami niedostępne wcześniej opcje. Do powrotu do odwiedzonej dawniej lokacji nikt nie zmusza, ale czekają tam na nas różne skarby, walki z elitarnymi przeciwnikami, za pokonanie których dostajemy poprawione statystyki, czy niezbyt skomplikowane zagadki logiczne. Głowna fabuła prowadzi nas za rączkę od jednego do drugiego biomu, więc nie sposób się tu pogubić. Bardzo lubię takie podejście, bo gra toczy się bardzo dynamicznie, pozwala na dodatkowe zwiedzanie opcjonalnych miejsc i co jakiś czas oferuje świeże i zróżnicowane widoki. To przygoda, na którą większość graczy przeznaczy od 20 do 30 godzin rozgrywki, co uważam za bardzo solidnie wyważony wynik.
Banishers to trochę RPG, a bardziej gra akcji. Za pokonywanie wrogów zdobędziemy doświadczenie, które możemy później przeznaczyć na rozwój naszych postaci. Użyłem tu celowo liczby mnogiej, bo choć głównie kierujemy Redem, tak Antea jest naszą nierozłączną towarzyszką i im dalej w las, tym odgrywa w bitwach coraz większą rolę. Sama walka początkowo wydawała mi się dość toporna i nieco drewniana, a dodatkowo kamera zawieszona blisko pleców bohaterów mocno ograniczała moje ruchy i często czułem się zdezorientowany. Po chwili przyzwyczajenia i po zdobyciu dodatkowych zdolności starcia stawały się coraz bardziej angażujące, dynamiczne i ciekawe.
Red lepiej sprawdza się z żywymi wrogami, a Antea pokazuje pazur w walce z różnymi wynaturzeniami. W momencie, kiedy odpowiednio rozwiniemy nasze umiejętności to otwiera się przed nami paleta ataków wykraczająca poza standardowe słabe i silne ciosy, kontry i uniki. W dalszej części dochodzi do tego broń palna, zdolności duchowe Antei czy niezwykle mocne kulminacyjne natarcia. Wybór mamy dość spory i bez problemu przy każdym punkcie kontrolnym możemy zmodyfikować swoje ulepszenia.
Cała zabawa polega na tym, że z pomocą jednego przycisku możemy się przełączać między bohaterami, łączyć nasze ataki w kombinacje, a każdy przeciwnik ma swoje mocne i słabe strony. Ich zróżnicowanie wizualne jest tu dość rozczarowujące, bo niemal przez całą grę trafiamy po prostu na duchy, zjawy czy wilki. Występują tu również efekciarskie walki z bossami, ale jest ich bardzo mało. Mimo tych ograniczeń twórcy dostarczyli wiele solidnych rozwiązań, które nie pozwalają się nudzić. Często trzeba najpierw ocenić sytuację i wybierać priorytet przy doborze celów. Aby podać przykłady wspomnę o duchach, które potrafią odradzać się w ciałach poległych wrogów, inne wzmacniają wytrzymałość swoich towarzyszy, kolejni strzelają do nas z wysokości do momentu, aż ich nie ubijemy. Na średnim poziomie trudności nie miałem większych problemów, ale zdarzyło mi się zginąć. Banishers jest bardzo dostępnym tytułem, więc w zależności od potrzeb możemy dostosować tu stopień wyzwania.
W grze dość ważną rolę odrywa system zbieractwa różnych roślin, rud i pozostałych przydatnych rzeczy. Z dostępnością materiałów nie ma problemu i tytuł nigdy nie zmusza do zbędnego szwendania w poszukiwaniu brakującego chwastu. Proces odbywa się bardzo naturalnie i nie odrywa od linii fabularnej. Znaleziska wykorzystamy nie tylko do ulepszania broni i elementów ekwipunku, ale także do odprawiania rytuałów. O dziwo liczyłem, że akurat ten ostatni element będzie kluczowy w produkcji o pogromcach upiorów, jednak okazał się być niezwykle uproszczony.
Przed przywołaniem ducha dostajemy do wyboru kilka możliwości. Prawidłowa jest tylko jedna, a w przypadku błędu nie jesteśmy w żaden sposób karani i po chwili możemy proces powtórzyć. Domyślnie na podstawie drobnego śledztwa i badania otoczenia powinniśmy wyciągnąć odpowiednie wnioski, które pozwolą przeprowadzić prawidłowe wywołanie, ale metoda prób i błędów sprawdza się równie doskonale.
Dodatkowo chciałbym jeszcze wrócić do kwestii broni, pancerzy i innych dodatków. Na swojej drodze trafimy na kilka zestawów, ale w przypadku Banishers to sprawa raczej drugorzędna i ulepszając ekwipunek bez problemu dotrzemy nawet z podstawowym do końca gry. Różnice między typami to przede wszystkim bonusy, które pozwalają dostosować rozgrywkę bardziej pod siebie i swój styl gry.
W recenzji kilkukrotnie odwoływałem się do God of War i to jest kolejny wyraźnie zaczerpnięty z tej serii element. Dodatkowo dość podobnie prowadzona narracja, charakterystyczna praca kamery, stosunkowa otwartość raczej liniowego świata i wyraźne inspiracje w systemie walki czy nawet budowie menusów nieustannie przypominały mi o produkcji Santa Monica. Ghosts of Eden mimo tego ma mnóstwo charakteru i takie wzornictwo nie jest dla mnie żadną wadą.
Banishers: Ghosts of Eden to kompletna produkcja
Twórców trzeba pochwalić dodatkowo za to, co powinno być standardem. Banishers mimo rozmachu jest kompletny, dopracowany i dobrze zoptymalizowany, co wcale nie jest takie oczywiste przy silniku Unreal Engine 5. Oprawa graficzna jest całkiem niezła, plenery prezentują się bardzo urokliwie i są pełne detali, świetnie wyglądają efekty postprocessowe, przygnębiający deszcz czy przemykające przez drzewa snopy światła. Akcja gry zawsze dzieje się o konkretnych porach i nie mamy tu cyklu dobowego, co pozwoliło dokładnie dopracować nastrój.
Przyczepić można się nieco do słabszych tekstur, niewidzialnych ścian, lekkich przycinek podczas doczytywania lokacji i średnich animacji ruchu ust w przerywnikach, ale to naprawdę detale. Produkcja działa bardzo solidnie nawet na Steam Decku i posiada szereg opcji, które pozwolą dostosować wydajność do większości aktualnych urządzeń. Mamy tu skalowanie AMD FSR 2, moim zdaniem dużo lepiej wyglądające TSR i oczywiście króla jakości pod tym względem, czyli DLSS 3, które działa tu świetnie i pozwala bawić się grą w pełnych detalach na ekranach 4K przy bardzo wysokiej liczbie klatek na sekundę. Jeśli gracie na sprzęcie od Valve to zapraszam do posta ze zoptymalizowanymi ustawieniami graficznymi pod Steam Decka.
Podsumowując
Banishers: Ghosts of Eden to produkcja, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, dużo lepsze niż się spodziewałem. Tym razem bardzo udana fabuła, świetnie napisane postacie i nieszablonowe wybory poszły w parze z udanymi mechanikami rozgrywki, których nie wykonywałem z przymusu, a z przyjemnością. Nie jest to oczywiście gra idealna, o czym dowiedzieliście się w recenzji, ale jako całość zapewnia szereg pozytywnych emocji i sporo adrenaliny. Wystawiając ocenę wahałem się nieco między 8 a 8+/10, ale jak zobaczyłem, że tytuł zadebiutuje na PC w cenie 170 zł to wybór był tylko jeden. Jestem wdzięczny, że mogłem tu spędzić wiele godzin naprawdę przyjemnej rozgrywki, a za jakiś czas chętnie sprawdzę dokładnie całość jeszcze raz podejmując skrajnie inne wybory.
Plusy
- Idealna długość rozgrywki, która nie jest specjalnie
rozwleczona - Bardzo ładna oprawa wizualna i solidna optymalizacja
- Świetna fabuła i postacie
- Wybory, które mają znaczenie
- Przyjemny i rozbudowany system walki
Minusy
- Kilka dziwnych decyzji projektowych
- Niewykorzystany potencjał interakcji z duchami
- Mimo, że gra się w to przyjemnie to jednak czuć lekką
toporność
Banishers: Ghosts of Eden: to bardzo udane połączenie gry akcji z elementami RPG, bogatą fabułą i wyborami, które niosą za sobą spore konsekwencje. – Gaming Mode
No to automatycznie ląduje na liście życzeń i biore przy pierwszej promce, bo na razie Helldivers pochłonął 😀
No to automatycznie ląduje na liście życzeń i biore przy pierwszej promce, bo na razie Helldivers pochłonął 😀